Via Tatra
25 września 2001 r.
Z Tychów wyjechaliśmy o 2:19, aby o 7:00 być w Zakopanym. Niestety wszystkie kantory w okolicy były jeszcze zamknięte i chcąc zakupić korony słowackie musieliśmy spędzić godzinę na Krupówkach (sic!). Na całe szczęście stosunkowo szybko znaleźliśmy się w autobusie jadącym do Doliny Chochołowskiej. Około 11:00 doszliśmy w okolicę Wielkiego Kopieńca, gdzie opuszczając Dolinę, zeszliśmy na czerwony szlak prowadzący na Trzydniowiański Wierch (1765). Po dojściu na szczyt, pogoda bardzo niemile nas zaskoczyła. Planowaliśmy bowiem tego dnia przejść przez Starobociański Wierch (2176) i Ornak (1854) do schroniska pod Ornakiem. Niestety silny wiatr i grad uniemożliwiły nam wykonanie naszego planu. Ze smutkiem stwierdziliśmy, że musimy zejść do Doliny Chochołowskiej. Tak więc nie opuszczając czerwonego szlaku zeszliśmy do Doliny Jarząbczej, odwiedzając miejsce upamiętniające górską wycieczkę papieża Jana Pawła II na Polanę Jarząbczą. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej do schroniska na Polanie Chochołowskiej. Tu zjedliśmy ciepłe jedzonko i ustaliliśmy plan działania na następny dzień. Poznaliśmy też Michała, z którym wędrowaliśmy później w ciągu najbliższych dni i kilku późniejszych wyjazdów.
26 września 2001 r.
Miał być wypoczynek, a była speleologia. Od rana nastawialiśmy się na nienajlepszą pogodę, wybraliśmy więc rekreacyjny wariant trasy. Wstaliśmy około 8:00 i już przed 10:00 wyruszyliśmy na szlak. Najpierw w dół Doliny Chochołowskiej, a dalej, z Przełęczy Iwanówka, żółtym szlakiem w kierunku przełęczy Iwanickiej. O 12:00 byliśmy na przełęczy, a około 13:00 w schronisku pod Ornakiem, w Dolinie Kościeliskiej. Zameldowaliśmy się i ruszyliśmy do jaskiń. Najpierw weszliśmy do Jaskini Raptawickiej, później do Mylnej. Zwiedziliśmy chyba wszystkie ich zaułki i wróciliśmy do schroniska. To jednak nie był koniec dnia. Jak się bowiem okazało, Wojtek, z którym wędrowałem, zgubił telefon. Ruszyliśmy więc na poszukiwania. Zaczęliśmy od wyjścia z Jaskini Mylnej. Przeczesywaliśmy ją metr po metrze. Trochę dziwnie człowiek czuje się wędrując samotnie po poszczególnych "izbach". Był to jednak dobry test dla psychiki i dopiero co kupionej czołówki (Zooma). Wracając jednak do konkretów, zniecierpliwieni i zrezygnowani postanowiliśmy zakończyć poszukiwania. Ku naszej radości, wychodząc z jaskini znaleźliśmy leżący na kamieniach, w wejściu do niej, telefon. Wojtek cieszył się więc z odzyskania telefonu, a ja z wygranych naleśników, które tego dnia wyjątkowo mi smakowały.
27 września 2001 r.
Tego dnia wstaliśmy wyjątkowo wcześnie, gdyż o 6:15. O 8:00 byliśmy już na szlaku. Pierwsza część trasy wiodła przez dolinę Tomanową. Przerwę zrobiliśmy sobie w, nieistniejącej już (w 2002r.), kolebie na Wyżniej Tomanowej Polanie. W ten sposób uniknęliśmy przewiania i przemoczenia. Przeczekawszy deszcz ruszyliśmy dalej. Po dojściu na Chudą Przełęcz widoczność wynosiła jakieś 30m. Czerwone Wierchy tonęły w chmurach, a lodowaty wiatr nie pozwalał nam się nawet zatrzymać. Twarze mieliśmy spieczone, palcami u rąk, mimo założonych rękawiczek, ciężko było poruszać, a niezastąpiona przy takiej pogodzie czekolada ... była zamarznięta. W pewnym momencie mając na sobie podkoszulek, flanelę, polar (300) i Gore-Texa, cząsłem się z zimna. Gdy około 13:00 zeszliśmy na Przełęcz Kondracką nad górami zaświeciło słońce. Mieliśmy więc okazję na chwilę wypoczynku. Po krótkiej przerwie wbiegliśmy, mijając "stonkę", na Giewont. Zrobiwszy kilka zdjęć udaliśmy się do schroniska na Hali Kondratowej. Po drodze mieliśmy okazję przyjrzeć się akcji prowadzonej przez ratowników TOPRu, wciągających do helikoptera turystę, który poślizgnąwszy się złamał nogę. Po dojściu do schroniska i wykupieniu w nim na noclegu, około 16:00 udałem się z Michałem do Zakopanego na zakupy. Wracając około 19:30 z upragnionym dżemem truskawkowym i kiełbaskami do schroniska wzbudzaliśmy sensację wśród schodzących właśnie z Giewontu niedzielnych turystów. Na miejscu czekali już nasi poznani w czasie tej wędrówki znajomi. Chcieliśmy bowiem wraz z nimi spędzić ciekawy wieczór w tym bodaj najpiękniejszym tatrzańskim schronisku. W czasie przeciągających się do późnych godzin rozmów okazało się, że mamy wspólnych znajomych, a docierający po zmroku turyści przekazywali nam pozdrowienia od spotkanych w poprzednich dniach osób. Wieczór nie chciał się kończyć, ale trzeba było iść spać. Spieczone usta nie dawały zasnąć, a panujący w pomieszczeniu zaduch sprawiał, że połowa nocujących nie odkładała na bok chusteczek.
28 września 2001 r.
"Pożegnania i długa wędrówka"
Zaraz po śniadaniu, około 8:00, opuścił nas Wojtek, który otrzymawszy telefon, pilnie musiał wracać do Oświęcimia (ach te komórki). Ruszyliśmy więc w trójkę: ja, Michał (Ważka) i poznany przy Jaskini Raptawickiej, Piotrek (Orzech). Michał pędził przodem, a ja z Orzechem wlekliśmy się z tyłu. Lekkim trawersem weszliśmy na przełęcz pod Kopą Kondracką (1863), a stąd ruszyliśmy na Kasprowy Wierch (1987). Było zimno i wietrznie. Jednak pogoda była dużo lepsza niż poprzedniego dnia, kiedy widoczność sięgała 5-10m, a temperatura około 0°C. Tego dnia widać było już na jakieś 25-50m, a temperatura pozwalała na chodzenie bez polaru. Na Kasprowym byliśmy już około 10:45. Liczyliśmy, że zjemy coś ciepłego, ale po przejrzeniu menu przeszliśmy do innej sali. Orzech wyciągnął kuchenkę, ja menażkę i ugotowaliśmy sobie herbatę (w barze kosztowała 5zł, czyli 25% ceny noclegu). Wypiliśmy więc herbatę i zrobiliśmy sobie drugie śniadanie. Turyści docierający na Kasprowy kolejką chyba nigdy nie widzieli, jak przygotowuje się w górach jedzenie. Wzbudziliśmy bowiem niemałe zainteresowanie.
Po posiłku udaliśmy się przez Beskid (2012) na Liliowe (1952), a następnie wspięliśmy się na Świnicę (2301). Trasa była częściowo pokryta śniegiem i oblodzona. Momentami szło się więc na czworakach. Mimo niezbyt łatwej, przy takiej pogodzie, trasy udało nam się bez problemów wejść na szczyt. Zrobiliśmy kilka fotek, napiliśmy się wody, zjedliśmy czekoladę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Zejście nie było już tak udane. Schodząc z czubka Świnicy zjechałem w dół i uratowało mnie tylko to, że owinąłem się wokół łańcucha. Nogi przez najbliższe 15min miałem jak z waty. [Następnym razem chodząc jesienią z dużym plecakiem po Tatrach Wysokich zabiorę ze sobą uprząż.] No, ale dalsza droga minęła już spokojnie. Bez problemów zeszliśmy na Zawrat (2159). Tu pożegnaliśmy się z Orzechem, który schodził do Murowańca. Na odchodne, złożyliśmy mu życzenia z okazji czekającego go za kilka dni ślubu i poszliśmy dalej do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Tam też ugotowaliśmy sobie fasolkę po bretońsku z ryżem i herbatę. Po tym "królewskim" obiedzie stwierdziliśmy, że idziemy do schroniska w Roztoce. Michał pobiegł jeszcze zobaczyć Siklawę, a ja poszedłem krótszą trasą w dół doliny. Na dawnym parkingu, przy Wodogrzmotach Mickiewicza spotkałem poznanego w czasie tego wyjazdu turystę, który wraz ze swymi, wprawionymi w górskich wędrówkach, córkami (4 i 5 lat) wędrował po Tatrach. Spotkaliśmy go wcześniej u wejścia do Jaskini Raptawickiej i na Giewoncie. Teraz wraz z zadowolonymi z wycieczki córkami wracał z Czarnego Stawu pod Rysami. Kilka minut po pożegnaniu znajomych pojawił się Michał i poszliśmy, przy świetle czołówek, do schroniska w Roztoce.
29 września 2001 r.
Wcześnie rano wyruszyliśmy w kierunku Morskiego Oka. Na "autostradzie" było jeszcze zupełnie pusto, więc mogliśmy, co na tym szlaku jest rzadkością, nacieszyć się ciszą i górami. Około 9:00 byliśmy już nad Morskim Okiem. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy w dalszą drogę, nad Czarny Staw. Planowałem przejść przez Rysy na Słowację, ale okazało się, że przejście graniczne jest zamknięte. Postanowiłem więc w tym miejscu zakończyć swoją wędrówkę, aby zdążyć na autobus, który o 16:00 wyjeżdżał z Zakopanego do Katowic. Michał natomiast zostawiając plecak w kosodrzewinie postanowił wejść na Rysy, co mu się bez problemu udało. Ja zaś ruszyłem w drogę powrotną i wieczorem byłem już w domu.
Z Tychów wyjechaliśmy o 2:19, aby o 7:00 być w Zakopanym. Niestety wszystkie kantory w okolicy były jeszcze zamknięte i chcąc zakupić korony słowackie musieliśmy spędzić godzinę na Krupówkach (sic!). Na całe szczęście stosunkowo szybko znaleźliśmy się w autobusie jadącym do Doliny Chochołowskiej. Około 11:00 doszliśmy w okolicę Wielkiego Kopieńca, gdzie opuszczając Dolinę, zeszliśmy na czerwony szlak prowadzący na Trzydniowiański Wierch (1765). Po dojściu na szczyt, pogoda bardzo niemile nas zaskoczyła. Planowaliśmy bowiem tego dnia przejść przez Starobociański Wierch (2176) i Ornak (1854) do schroniska pod Ornakiem. Niestety silny wiatr i grad uniemożliwiły nam wykonanie naszego planu. Ze smutkiem stwierdziliśmy, że musimy zejść do Doliny Chochołowskiej. Tak więc nie opuszczając czerwonego szlaku zeszliśmy do Doliny Jarząbczej, odwiedzając miejsce upamiętniające górską wycieczkę papieża Jana Pawła II na Polanę Jarząbczą. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej do schroniska na Polanie Chochołowskiej. Tu zjedliśmy ciepłe jedzonko i ustaliliśmy plan działania na następny dzień. Poznaliśmy też Michała, z którym wędrowaliśmy później w ciągu najbliższych dni i kilku późniejszych wyjazdów.
26 września 2001 r.
Miał być wypoczynek, a była speleologia. Od rana nastawialiśmy się na nienajlepszą pogodę, wybraliśmy więc rekreacyjny wariant trasy. Wstaliśmy około 8:00 i już przed 10:00 wyruszyliśmy na szlak. Najpierw w dół Doliny Chochołowskiej, a dalej, z Przełęczy Iwanówka, żółtym szlakiem w kierunku przełęczy Iwanickiej. O 12:00 byliśmy na przełęczy, a około 13:00 w schronisku pod Ornakiem, w Dolinie Kościeliskiej. Zameldowaliśmy się i ruszyliśmy do jaskiń. Najpierw weszliśmy do Jaskini Raptawickiej, później do Mylnej. Zwiedziliśmy chyba wszystkie ich zaułki i wróciliśmy do schroniska. To jednak nie był koniec dnia. Jak się bowiem okazało, Wojtek, z którym wędrowałem, zgubił telefon. Ruszyliśmy więc na poszukiwania. Zaczęliśmy od wyjścia z Jaskini Mylnej. Przeczesywaliśmy ją metr po metrze. Trochę dziwnie człowiek czuje się wędrując samotnie po poszczególnych "izbach". Był to jednak dobry test dla psychiki i dopiero co kupionej czołówki (Zooma). Wracając jednak do konkretów, zniecierpliwieni i zrezygnowani postanowiliśmy zakończyć poszukiwania. Ku naszej radości, wychodząc z jaskini znaleźliśmy leżący na kamieniach, w wejściu do niej, telefon. Wojtek cieszył się więc z odzyskania telefonu, a ja z wygranych naleśników, które tego dnia wyjątkowo mi smakowały.
27 września 2001 r.
Tego dnia wstaliśmy wyjątkowo wcześnie, gdyż o 6:15. O 8:00 byliśmy już na szlaku. Pierwsza część trasy wiodła przez dolinę Tomanową. Przerwę zrobiliśmy sobie w, nieistniejącej już (w 2002r.), kolebie na Wyżniej Tomanowej Polanie. W ten sposób uniknęliśmy przewiania i przemoczenia. Przeczekawszy deszcz ruszyliśmy dalej. Po dojściu na Chudą Przełęcz widoczność wynosiła jakieś 30m. Czerwone Wierchy tonęły w chmurach, a lodowaty wiatr nie pozwalał nam się nawet zatrzymać. Twarze mieliśmy spieczone, palcami u rąk, mimo założonych rękawiczek, ciężko było poruszać, a niezastąpiona przy takiej pogodzie czekolada ... była zamarznięta. W pewnym momencie mając na sobie podkoszulek, flanelę, polar (300) i Gore-Texa, cząsłem się z zimna. Gdy około 13:00 zeszliśmy na Przełęcz Kondracką nad górami zaświeciło słońce. Mieliśmy więc okazję na chwilę wypoczynku. Po krótkiej przerwie wbiegliśmy, mijając "stonkę", na Giewont. Zrobiwszy kilka zdjęć udaliśmy się do schroniska na Hali Kondratowej. Po drodze mieliśmy okazję przyjrzeć się akcji prowadzonej przez ratowników TOPRu, wciągających do helikoptera turystę, który poślizgnąwszy się złamał nogę. Po dojściu do schroniska i wykupieniu w nim na noclegu, około 16:00 udałem się z Michałem do Zakopanego na zakupy. Wracając około 19:30 z upragnionym dżemem truskawkowym i kiełbaskami do schroniska wzbudzaliśmy sensację wśród schodzących właśnie z Giewontu niedzielnych turystów. Na miejscu czekali już nasi poznani w czasie tej wędrówki znajomi. Chcieliśmy bowiem wraz z nimi spędzić ciekawy wieczór w tym bodaj najpiękniejszym tatrzańskim schronisku. W czasie przeciągających się do późnych godzin rozmów okazało się, że mamy wspólnych znajomych, a docierający po zmroku turyści przekazywali nam pozdrowienia od spotkanych w poprzednich dniach osób. Wieczór nie chciał się kończyć, ale trzeba było iść spać. Spieczone usta nie dawały zasnąć, a panujący w pomieszczeniu zaduch sprawiał, że połowa nocujących nie odkładała na bok chusteczek.
28 września 2001 r.
"Pożegnania i długa wędrówka"
Zaraz po śniadaniu, około 8:00, opuścił nas Wojtek, który otrzymawszy telefon, pilnie musiał wracać do Oświęcimia (ach te komórki). Ruszyliśmy więc w trójkę: ja, Michał (Ważka) i poznany przy Jaskini Raptawickiej, Piotrek (Orzech). Michał pędził przodem, a ja z Orzechem wlekliśmy się z tyłu. Lekkim trawersem weszliśmy na przełęcz pod Kopą Kondracką (1863), a stąd ruszyliśmy na Kasprowy Wierch (1987). Było zimno i wietrznie. Jednak pogoda była dużo lepsza niż poprzedniego dnia, kiedy widoczność sięgała 5-10m, a temperatura około 0°C. Tego dnia widać było już na jakieś 25-50m, a temperatura pozwalała na chodzenie bez polaru. Na Kasprowym byliśmy już około 10:45. Liczyliśmy, że zjemy coś ciepłego, ale po przejrzeniu menu przeszliśmy do innej sali. Orzech wyciągnął kuchenkę, ja menażkę i ugotowaliśmy sobie herbatę (w barze kosztowała 5zł, czyli 25% ceny noclegu). Wypiliśmy więc herbatę i zrobiliśmy sobie drugie śniadanie. Turyści docierający na Kasprowy kolejką chyba nigdy nie widzieli, jak przygotowuje się w górach jedzenie. Wzbudziliśmy bowiem niemałe zainteresowanie.
Po posiłku udaliśmy się przez Beskid (2012) na Liliowe (1952), a następnie wspięliśmy się na Świnicę (2301). Trasa była częściowo pokryta śniegiem i oblodzona. Momentami szło się więc na czworakach. Mimo niezbyt łatwej, przy takiej pogodzie, trasy udało nam się bez problemów wejść na szczyt. Zrobiliśmy kilka fotek, napiliśmy się wody, zjedliśmy czekoladę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Zejście nie było już tak udane. Schodząc z czubka Świnicy zjechałem w dół i uratowało mnie tylko to, że owinąłem się wokół łańcucha. Nogi przez najbliższe 15min miałem jak z waty. [Następnym razem chodząc jesienią z dużym plecakiem po Tatrach Wysokich zabiorę ze sobą uprząż.] No, ale dalsza droga minęła już spokojnie. Bez problemów zeszliśmy na Zawrat (2159). Tu pożegnaliśmy się z Orzechem, który schodził do Murowańca. Na odchodne, złożyliśmy mu życzenia z okazji czekającego go za kilka dni ślubu i poszliśmy dalej do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Tam też ugotowaliśmy sobie fasolkę po bretońsku z ryżem i herbatę. Po tym "królewskim" obiedzie stwierdziliśmy, że idziemy do schroniska w Roztoce. Michał pobiegł jeszcze zobaczyć Siklawę, a ja poszedłem krótszą trasą w dół doliny. Na dawnym parkingu, przy Wodogrzmotach Mickiewicza spotkałem poznanego w czasie tego wyjazdu turystę, który wraz ze swymi, wprawionymi w górskich wędrówkach, córkami (4 i 5 lat) wędrował po Tatrach. Spotkaliśmy go wcześniej u wejścia do Jaskini Raptawickiej i na Giewoncie. Teraz wraz z zadowolonymi z wycieczki córkami wracał z Czarnego Stawu pod Rysami. Kilka minut po pożegnaniu znajomych pojawił się Michał i poszliśmy, przy świetle czołówek, do schroniska w Roztoce.
29 września 2001 r.
Wcześnie rano wyruszyliśmy w kierunku Morskiego Oka. Na "autostradzie" było jeszcze zupełnie pusto, więc mogliśmy, co na tym szlaku jest rzadkością, nacieszyć się ciszą i górami. Około 9:00 byliśmy już nad Morskim Okiem. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy w dalszą drogę, nad Czarny Staw. Planowałem przejść przez Rysy na Słowację, ale okazało się, że przejście graniczne jest zamknięte. Postanowiłem więc w tym miejscu zakończyć swoją wędrówkę, aby zdążyć na autobus, który o 16:00 wyjeżdżał z Zakopanego do Katowic. Michał natomiast zostawiając plecak w kosodrzewinie postanowił wejść na Rysy, co mu się bez problemu udało. Ja zaś ruszyłem w drogę powrotną i wieczorem byłem już w domu.