Ukraina Liubliu Papu...
Spotkanie z papieżem Janem Pawłem II
we Lwowie

26-27 czerwca 2001 r.
Jest poniedziałkowy wieczór, 25 czerwca 2001r, telefon komórkowy zaczyna wygrywać znaną melodię. Odbieram i słyszę głos Tomka: "Jadę rano do Lwowa, jedziesz ze mną?" Przez chwilę się waham i oświadczam, że niebawem dam odpowiedź. Około 21:00 podjąłem decyzję. Jadę. Krótka rozmowa, ustalenie planu podróży, no i jesteśmy gotowi. Umówiliśmy się w Krakowie, gdyż wydawało nam się, że pociąg z Warszawy (skąd wyruszał Tomek) do Przemyśla jedzie przez dawną stolicę. Ja miałem dojechać z Katowic do Krakowa i tam spotkać towarzysza podróży. Jednak już PKP zafundowały nam niemałą przygodę. Pociąg wyruszający z Warszawy był dzielony na dwie części: jedna do Przemyśla, a druga do Krakowa. Tomek gdy tylko się o tym dowiedział natychmiast do mnie zatelefonował i po krótkiej rozmowie ustaliliśmy, że spotykamy się na dworcu PKP w Przemyślu, a ja postaram się jak najszybciej dotrzeć tam innym pociągiem. Na całe szczęście niebawem miałem z Katowic ekspres do naszej pierwszej stacji docelowej. Do Przemyśla dotarłem 25 minut po Tomku, który w między czasie rozeznał sytuację. Zaraz po moim przyjeździe udaliśmy się w stronę postoju mini-busów. Wypełnionym po brzegi wanem, prowadzonym przez kierowcę przypominającym jednego z bohaterów "Ogniem i Mieczem" (wysoki, krępy mężczyzna o jasnych, długich wąsach) dotarliśmy do Polsko-Ukraińskiego przejścia granicznego w Medyce. Przekroczyliśmy granicę i w jednej chwili zrozumieliśmy, że tu czas już dawno się zatrzymał. Na płotach przejścia granicznego druty kolczaste, wokół zasieki. Samochody i autobusy (nie licząc przybyłych z Polski) czas swej świetności dawno juz miały za sobą. Gdzie ja jestem?- myślałem. Czy uda nam się wrócić następnego dnia do Polski?

Zostały nam już jednak tylko trzy godziny na dotarcie do Lwowskiej dzielnicy Sichów, gdzie miało odbyć się spotkanie młodych z Ojcem Świętym, Musieliśmy więc jak najszybciej znaleźć jakiś środek transportu. Skierowaliśmy więc kroki w stronę stojących busików, jednak cena, jaką podał nam kierowca jednego z nich 80 hrw (1 hrw = 0,9 zł) znacznie przekraczała nasze, studenckie możliwości. Tak więc mimo nalegań śrubującego cenę kierowcy odrzuciliśmy jego propozycję, choć cenę zbiliśmy nawet do 30 hrw. W pobliżu postoju mini-busów stał stary, wysłużony autobus marki "Grot". W Polsce tego typu pojazd nie zostałby nawet dopuszczony do ruchu. Weszliśmy jednak do środka i ku naszemu zdziwieniu dowiedzieliśmy się, że przejazd do Lwowa kosztowałby nas tu tylko 4 hrw. Jednak zrodził się pewien problem. Autobus przyjeżdżał na miejsce dopiero około 20:30, co nas zupełnie nie satysfakcjonowało. Tak więc mając jeszcze czas do jego odjazdu wybraliśmy się "chwytać stopa". Już podczas pobytu w Polsce znajomi mówili nam, że tu za przejażdżkę autostopem płaci się jak za bilet kolejowy, więc nie zdziwiliśmy się, gdy zatrzymawszy starą, około 30 letnią Ladę kierowca pyta nas, ile damy. Ostatecznie umówiliśmy się na 20 hrw i w ten sposób dotarliśmy do Lwowa. Już sama jazda stanowiła dla nas, kowboi z "dzikiego zachodu" nie lada atrakcję. Kierowca prowadził swój wehikuł z prędkością około 120 km/h, co pewien czas wyciągając rękę w celu wytarcia przedniej szyby samochodu niedziałającymi wycieraczkami. W czasie podróży dowiedzieliśmy się, że na Ukrainie obowiązuje inny czas niż w Polsce i należy zegarki przestawić o godzinę do przodu. Tak więc nasz czas przeznaczony na podróż uległ nagle znacznemu skróceniu.

Do Lwowa dotarliśmy o godzinie 18:00 płacąc ostatecznie po 25, a nie 20 hrw. Mięliśmy bowiem tylko banknoty 50 hrw, więc nasz przewoźnik zainkasował całą pięćdziesiątkę. Zapłata w tej wysokości jednak przynajmniej częściowo była usprawiedliwiona. Dotarliśmy bowiem najdalej, jak tylko się dało. Zostało nam już tylko około 3,5 km marszu. Po drodze jednak zastał nas ulewny deszcz, który spowodował, że całe tłumy ruszyły w odwrocie ze spotkania w naszą stronę. Trochę nas to przeraziło. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby spotkanie nie zakończyło się już lub nie zostało odwołane. Jednak po krótkiej rozmowie z parą Ukraińców dowiedzieliśmy się, że to deszcz przepędził część uczestników. Wszyscy byli bowiem ubrani w swoje najbardziej odświętne stroje. Większość Ukraińców była w garniturach, lakierkach itd., podczas gdy na miejscu spotkania całe podłoże było tylko jedną wielką, sięgającą po kostki kałużą błota, a z nieba niemal bez przerwy padał deszcz. Pierwszą część spotkania przestaliśmy obok polskich dominikanek, które miały swojego tłumacza. Tak więc rozumieliśmy przynajmniej słowa Ojca Świętego. Jednak nasza ciekawość ciągnęła nas do przodu, aby być jak najbliżej papieża. Ostatecznie mając wejściówkę do sektora 9, dotarliśmy aż do przodu sektora 2. Między czasie zdążyliśmy się przyzwyczaić do języka ukraińskiego, który niewiele różni się od naszego. Tak więc największa przeszkoda została przełamana i już bez pomocy tłumacza rozumieliśmy słowa Jana Pawła II.

Spotkanie Ojca Świętego z młodzieżą było dla nas wielkim przeżyciem. Najbardziej zaskoczyła nas spontaniczność i ogromna radość przemoczonych do przysłowiowej "suchej niteczki" uczestników. To było niesamowite. W Polsce już czegoś takiego się nie spotyka, a szkoda. Najwięcej emocji i to nie tylko u nas, Polaków, ale szczególnie przyzwyczajonych do sztywnych przemówień Ukraińców wzbudził dobry humor Papieża, który śpiewał i żartował. Jednak spotkanie musiało się kiedyś skończyć, a my z powodu ulewnego deszczu zmuszeni byliśmy do rezygnacji ze zwiedzania odległej starówki i znalezienia miejsca na nocleg. Jak się okazało nie było to takie łatwe. Jeszcze w czasie spotkania zauważyliśmy znane nam proporce Duszpasterstwa Akademickiego "FRETA" z Warszawy, więc zaraz po jego zakończeniu poszliśmy w ich stronę. Spotkaliśmy naszych znajomych i przyjaciół ze studiów, ale niestety plany ich pobytu na Ukrainie nie przewidywały powrotu do Lwowa następnego dnia. Tak więc chcąc dotrzeć na Mszę świętą w nieznanym dla nas obrządku bizantyjskim zmuszeni byliśmy szukać dalej. Pytaliśmy się kilku zakonników i wreszcie natrafiliśmy na polski busik pełen sióstr zakonnych. Podały nam one trzy miejsca, gdzie mogliśmy znaleźć dach nad głową. Mieliśmy do wyboru dwie szkoły lub znajdujące się najbliżej akademiki lwowskiej politechniki. Jako, że "swój do swojego ciągnie" stwierdziliśmy, że poszukamy zakwaterowania u studentów. Dzięki uprzejmości młodego małżeństwa, dotarliśmy do akademika i poznaliśmy studentów, którzy przyjęli nas na nocleg. Akademiki wyglądały obskurnie. Drzwi oparte o futryny, ściany i okna malowane przed 15 laty. W segmencie składającym się z 3-osobowego pokoiku, maleńkich kuchni, łazienki i ubikacji (po 2m2) była tylko jedna żarówka (na korytarzach było zupełnie ciemno), a woda leciała zaledwie dwie godziny na dobę. Nasi gospodarze ugościli nas jednak jak najlepiej mogli. Była więc uroczysta kolacja połączona z dość obfitą degustacją paprykowej wódki, od której z powodu abstynencji udało mi się wymówić. Tomek natomiast, aby nie urazić goszczących nas studentów musiał nadrabiać za mnie i samemu wznieść kilka toastów za Zustrić, jak nasi gospodarze nazywali spotkanie. Po paru kolejkach i on był jednak zmuszony do wycofania się. Wieczór był dla nas bardzo udany i pouczający. Początkowo staraliśmy się wyciągnąć od naszych gospodarzy jak najwięcej informacji odnośnie przezywania przez nich spotkania z papieżem. Dla nich najistotniejsze było to, iż Ojciec Świty mówił w języku ukraińskim. Bardzo też cieszyli się z przyjacielskiego stosunku, jakim Jan Paweł II darzył ich podczas spotkania, z każdego gestu, uśmiechu, ciepłego słowa, czy wspomnianych już żartów i piosenek. Już nie narzekaliśmy na marną sytuację finansową polskich studentów, gdyż nasi przyjaciele mieli się o wiele gorzej. Zaskoczyła nas jednak wielkość opłat za akademiki, które stanowią dwudziestą część ceny polskich. Nasze rozmowy trwały do godziny 02:00 i pewnie przeciągnęły by się jeszcze dłużej, gdyby nie to, iż o 5:00 musieliśmy wyjść, aby zdążyć na Mszę św. Kończąc wieczorne spotkanie wymieniliśmy się adresami i poszliśmy spać.

Rankiem o 4:45 wyszliśmy z udostępnionych nam łóżek i poszliśmy na Mszę. Ukraińska milicja, nieprzyzwyczajona do tak wielkich spotkań nie umiała zapanować nad tłumem i z tego powodu powstawał mały bałagan. Trudno tego było jednak uniknąć. Na miejsce nabożeństwa dotarliśmy już o siódmej, gdyż o ósmej zamykano sektory i przez trzy godziny czekaliśmy na rozpoczęcie Mszy świętej stojąc po kostki w błocie, którego odór początkowo przyprawiał nas o zawroty głowy. Jednak doczekaliśmy się przybycia papieża i rozpoczęcia Eucharystii. Z Mszy świętej niewiele wiedzieliśmy. Po godzinie od rozpoczęcia nabożeństwa zaczęliśmy się zastanawiać, kiedy będą czytania, a później kiedy będzie przeistoczenie i modlitwa Ojcze nasz, skoro już przed jakimś czasem celebrujący Eucharystię przekazywali sobie znak pokoju. No, ale z czasem wszystkiego doczekaliśmy się. Nawet mieliśmy okazję w nietypowy jak dla nas sposób przyjąć Komunię świętą (chleb kwaszony zatopiony w winie, podawany łyżeczką). Po zakończeniu Mszy jak najszybciej opuściliśmy hipodrom, aby znaleźć jakiś autokar jadący do Polski. Początkowo jednak udaliśmy się w stronę stojących za ołtarzem pojazdów i jak się za kilka minut okazało mieliśmy okazję stać na wyciągnięcie ręki od jadącego papamobilem Jana Pawła II, któremu ile tylko sił wołaliśmy: KOCHAMY CIEBIE!!! Stojący obok nas Ukraińcy, którzy byli bardzo spokojni patrzeli na ze zdziwieniem, a my biegnąc za papieskim samochodem nieustannie nawoływaliśmy. Te cudowne chwile jednak szybko minęły i musieliśmy znaleźć jakiś transport do domu. Po drodze mieliśmy okazję zamienić kilka zdań z prowadzącym transmisję dla TVP księdzem Dobroczyńskim. Wreszcie dotarliśmy na ulicę, na której urządzony był parking i z łatwością odnajdując przybyłe z Polski nowe, najczęściej wysokiej klasy autokary znaleźliśmy grupę, która udawała się do Przemyśla. Po rozmowie z księdzem opiekującym się grupą mieliśmy już zapewniony transport do kraju. Został nam już tylko posiłek. Jedzenie było niedrogie, więc mogliśmy sobie spokojnie pojeść. O godzinie 18:00 byliśmy już w Przemyślu. Jednak, jak się okazało najbliższy pociąg w interesującym nas kierunku mieliśmy dopiero o 21:15. Tak więc mieliśmy troszkę czasu na zwiedzenie pięknego miasta, a następnie przez około pól godziny bezowocnie usiłowaliśmy zatrzymać jakiś samochód jadący w kierunku Rzeszowa. Ostatecznie Przemyśl opuściliśmy pociągiem. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po wejściu do pociągu była "kąpiel" w małej, kolejowej umywalce. Tak odświeżony mogłem już spokojnie jechać do domu. Tomek po drodze przeżył jeszcze małą przygodę. Chciał bowiem dojechać do rodzinnego Kraśnika. W tym celu dojechał koleją do Stalowej Woli, gdzie w środku nocy znalazł nocleg na ławce dworca kolejowego, a następnie o godzinie trzeciej usiłował zatrzymać jakiś samochód jadący w kierunku Kraśnika. Ostatecznie podobnie jak z Przemyśla zmuszony był do dalszego korzystania z usług PKP. Jednak oboje spokojnie dotarliśmy do domów i już po kilku dniach mięliśmy okazję spotkać się w Warszawie pod drzwiami dziekanatu naszego wydziału.

Obaj bardzo przeżyliśmy tę spontaniczną wyprawę. Zapewne długo jaszcze w naszej pamięci będą gościć sceny spotkań z papieżem i wszystkimi ludźmi, którzy nam w tym czasie pomagali. Jesteśmy im za to niezmiernie wdzięczni.

Popularne posty z tego bloga

Wykłady w Siemianowicach

Forum Organizacji Pozarządowych